Paluch
Na jednej z lekcji historii, wybraliśmy się całą klasą aby złożyć hołd pod pomnikiem żołnierza w Bydgoszczy, przy ul. Bernardyńskiej. Była zima, jedna z tych, kiedy jeszcze można było zaobserwować śnieg; było zimno i ślisko. Schodziliśmy w parach terasami do miasta. Na czele Wera, ja zamykałem pochód. W pewnym momencie złapałem poślizg i runąłem na ziemię. Upadając, podparłem się ręką, aby nie zrobić z siebie totalnego pośmiewiska. Niemniej, nikt nie zwrócił uwagi na mój balet, wszyscy byli sami zajęci trzymaniem pionu.
Podniosłem się zadowolony, że nikt nie był świadkiem mojego zejścia, otrzepałem się, ale poczułem, że coś było nie tak. Spojrzałem na moją prawą dłoń i… zaobserwowałem, że palec wskazujący tworzy osobliwy kąt z pozostałymi kolegami. Wyglądało to naprawdę okropnie; kość palca wyskoczyła z torebki stawowej pod skórą – mocno w tym miejscu naciągniętą.
W stanie lekkiego szoku odłączyłem się od wycieczki i ruszyłem (ostrożnie) w stronę pogotowia ratunkowego. Tam zacna pani pielęgniarka obejrzawszy moją kontuzję, posadziła mnie przy stole operacyjnym i położyła moją zmaltretowaną kończynę na białym płótnie. Myślałem, że będzie tylko oglądać i oceniać ilu chirurgów będzie miało łamigłówkę, ale nie – usłyszałem tylko „chrup”, nie zdążyłem nawet poczuć bólu i palec wrócił na dawne miejsce. Założyła mi opatrunek i po 20 minutach byłem już z resztą klasy, przy pomniku. Nikt nawet nie zauważył mojego zniknięcia.
(Ed)