Rusek 7:10
Rusek o 7:10 i poranne dojazdy
Na poczatku byłem jedynym reprezentatem naszej klasy na tym przedmiocie. Wszyscy jako drugi język wybrali niemiecki lub francuski. Później dołączył do mnie Maciej i było raźniej. Pamietam, że miałem rosyjski na 7:10 w poniedziałki i środy. Była masakra z tak wczesnym przychodzeniem do szkoły, tym bardziej, że dojeżdżałem 17 km PKS-em. Problemy pojawiały się zimą, kiedy dojazd był utrudniony –autobusy przyjeżdżały opóźnione albo w ogóle nie przyjeżdżały. Zdarzyło się też parę razy, że na rosyjski przychodziłem bardzo spóźniony albo w ogóle nie zdołałem już dotrzeć. Tłumaczyłem sie przed panią Elżbietą Marinow zawsze tak samo – no bo co miałem poradzić na stan pekaesowskich jelczy, którym zamarzały przewody paliwowe lub dokuczały inne zimowe ceregiele. Wydawało mi się na początku, że pani profesor przyjmuje moje wyjaśnienia ze zrozumieniem. Byłem jednak w błędzie. Okazało się, że za każde spóźnienie na rosyjski, pani Marinow wstawiała mi "kosy" nie informując mnie o tym. O fakcie dowiedziałem się dopiero po wywiadówce przed końcem półrocza. Na koncie miałem już kilka "jedynek" i groziła mi ocena mierna na półrocze. Moja mama pojechała celem wyjaśnienia sytuacji w cztery oczy z p. Marinow. Panie sobie porozmawiały, a ja zostałem oczyszczony z głównego zarzutu: celowego spóźniania na jej lekcje i rozpraszania jej wchodzeniem w trakcie zajęć itp.... Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło. Poświęciłem się dla sprawy i wstawałem o 5-tej, aby zdążyć na autobus robotniczy o 5:40. W szkole byłem już 6:40. Było jeszcze zupełnie ciemno, a ja miałem jeszcze czas podrzemać na ławce albo odrobić zadanko.
(Rad)